
Ewa Kwaśny
SAMOWYSTARCZALNOŚĆ
Jak wytłumaczyć innym, że można nie potrzebować innych do życia. Co to
znaczy, że najlepiej jest komuś samemu ze sobą, że ludzie są źli,
zawistni, nie można im ufać?
Z problemami każdy radzi sobie na swój
sposób. W psychologii mówi się, że każdy posiada mechanizmy obronne,
specyficzne dla niego, których używa w sytuacjach przeciążających go.
One pomagają borykać się z impulsami, czy uczuciami, których w sobie
nie akceptujemy. Matkom trudno jest pogodzić się z tym, że mogą czuć
wrogość do dzieci, młodym małżonkom, że czasem ich partner ich drażni i
mają ochotę go wyrzucić za drzwi. Mechanizmy obronne uruchamiają się już
po urodzeniu, są niejako wpisane w nasze funkcjonowanie i radzenie
sobie ze światem.
Żeby zrozumieć mechanizm ich działania,
sięgnijmy po psychologię rozwojową i opis pierwszych miesięcy
zaproponowany przez wybitną psychoanalityczkę Melanie Klein. Otóż dzieci
po urodzeniu nie rozróżniają siebie od zewnętrznego świata. Dlatego
kiedy boli ich brzuch, odbierają to jakby ktoś z zewnątrz atakował ich i
rozrywał. Kiedy są głodne, mają wrażenie, że matka pozostawiła ich na
pastwę losu, odchodząc z upragnionym pokarmem. W przeżyciu bardzo małego
dziecka istnieją jakby dwie matki – ta dobra, która przytula, śpiewa i
karmi i ta zła, która krzywdzi dziecko, nie chce podzielić się z nim
jego ukochanym mlekiem. Dopiero z czasem dziecko zaczyna łączyć te dwie
„osoby” w jedną. Analogicznie dzieje się z przeżyciem własnego wnętrza –
uczuć, pragnień, impulsów czasem miłosnych, a czasem wrogich. Już
Zygmunt Freud sto lat temu pisał, że mamy w sobie dwa popędy – należą do
nich instynkt życia – tzw. libido, czyli wszystko co związane z
miłością, pożądaniem, ciekawością oraz destrudo dążące do zniszczenia
siebie i innych, czerpiące przyjemność z agresywnych ataków. Libido
kocha ludzi, czerpie przyjemność z kontaktu z nimi, szuka ciepła w
bliskości z drugim człowiekiem, destrudo nienawidzi więzi, jest pełne
zazdrości, mściwości.
Kojarzymy osoby, które wydają się
owładnięte pragnieniem niszczenia. Przykładem niech będzie Andreas
Lubitz pilot Germanwings, który w marcu 2015 r. zabił 149 osób.
W pewnym sensie gra tych dwóch popędów
zachodzi od narodzin nie tylko w psychice, ale także w ciele, nawet na
poziomie komórkowym. Od początku niektóre komórki obumierają, inne
powstają, rodzą się. Ciało rozwija się, ale w pewnym momencie nasze
wewnętrzne narządy zaczynają coraz gorzej funkcjonować, starzeją się.
Instynkt śmierci ściera się z instynktem życia.
Wydaje się, że każdy rodzi się z innymi
uwarunkowaniami – w niektórych jest więcej instynktu życia, w innych
więcej destrukcyjnych popędów, więcej agresji. Samo wychowanie nie ma
więc wpływu na to, jaki kto ma temperament.
To, że mamy w sobie zarówno miłość jak i
nienawiść, dla wielu nie jest łatwe do przyjęcia. Jeśli człowiek
potrafi to zaakceptować, świadczy to o jego dużej dojrzałości. Dziecko
jeszcze jej nie ma – dlatego chroni się przed ich świadomością w taki
sposób, że te dobre przeżywa jako własne, a tych agresywnych,
nienawistnych emocji próbuje się pozbyć i wyrzuca je w świat zewnętrzny.
W psychologii nazywa się to projekcją. Co się jednak dzieje dalej? Ta
wrogość, nienawiść nie znika, nie rozpływa się w przestrzeni.
„Obdarzane” nią są inne osoby. Ci inni stają się potencjalnymi wrogami,
źle życzącymi i krzywo patrzącymi. Ci inni tylko czekają by skrzywdzić,
zabrać, ograbić, wyśmiać.
Czasem taki mechanizm obserwowany jest w
całej rodzinie, kiedy nie ma w niej miejsca na wyrażanie uczuć,
wszelkie konflikty są groźne, w których istnieje niepisana umowa, że nie
rozmawia się o tym co niepokoi czy złości. Wtedy wrogość przemieszczana
jest na zewnątrz, poza system rodzinny i w rodzinie mówi się, że
bezpiecznie jest tylko wśród bliskich, a świat przeżywany jest jako
zagrażający, pełen pułapek i niebezpieczeństw.
Kiedy rozwój dziecka przebiega bez
większych komplikacji, a ono samo obdarzane jest wystarczająco dobrą
opieką – rodzice są empatyczni, odpowiadają na jego potrzeby, szanują
jego odrębność, wtedy tolerancja na swoje różne, też nieprzyjazne
uczucia zwiększa się. Można powiedzieć, że ta dobra matka i dobry ojciec
są uwewnętrzniani, dziecko zaczyna się z nimi identyfikować. Reaguje
wobec innych, ale też wobec siebie w sposób podobny jak matka wobec
niego – potrafi się uspokajać, wyciszać. Wrogość i agresywne impulsy są
jakby pomieszczane w sobie i świat przestaje być traktowany jako źródło
prześladowania. Pojawiają się poczucia winy kiedy zachowamy się w sposób
nieprzyjemny, pojawia się troska o bliskich wynikająca z lęku przed ich
utratą. Takie osoby są w stanie utrzymać złożony obraz siebie i innych w
swojej głowie. Ludzie, z którymi się wiążą, nie muszą być idealni, są w
stanie tolerować ich słabości, czy wady pamiętając o tym co w nich
dobre. Kiedy jednak środowisko rodzinne okazuje się niewydolne, nie
odpowiada w sposób adekwatny na potrzeby dziecka, rodzice z rożnych
powodów, czasem choroby, uzależnień, czy własnych emocjonalnych braków
nie odpowiadają w sposób empatyczny dziecku, wtedy nie może dojść do
uwewnętrznienia takiego dobrego rodzicielskiego obiektu, który pozwoli
później radzi sobie z trudnościami, frustracjami. To później powoduje
chroniczny brak zaufania wobec innych ludzi i lęk przed nimi.
Osoby, które przeszły dłuższą
psychoterapię są często zaskoczone tym, że ich wyobrażenie o świecie
sprzed leczenia było takie surowe, krytyczne, bali się go. Po czasie
okazuje się, że tak naprawdę to ich świat wewnętrzny był niezwykle
krytyczny, brakowało w nim tolerancji na słabości i kryzysy.
Kiedy
Joanna przyszła do psychoterapii, pomimo ukończonych z bardzo dobrym
wynikiem studiów, biegłej znajomości angielskiego, nie mogła się przemóc
by pójść szukać pracy. Przekonana była, że każdy pracodawca wyśmieje ją
choćby za to, że szuka pracy nie posiadając żadnego doświadczenia. Ten
krytyczny kawałek w niej powodował, że nie tylko sama o sobie źle
myślała, ale też przekonana była, że inni również nie zaakceptują jej i
wyśmieją przy pierwszej nadążającej się okazji. Kiedy w wyniku dłuższej
pracy w terapii rozesłała CV i zaczęła chodzić na rozmowy
kwalifikacyjne, okazało się, że jest przyjaźnie traktowana, dość szybko
dostała pracę.
Często, kiedy nie kontaktujemy się z rzeczywistością,
przekonani, że jest nieprzyjazna, tracimy tak naprawdę kontakt z nią.
Przypisujemy jej cechy, których nie ma, które za to przynależą do
naszego świata wewnętrznego.
Jakie formy mogą obrać obrony przed
nieakceptowanymi uczuciami, powiązane z niewystarczająco dobrą opieką w
pierwszych latach życia dziecka?
W niektórych przypadkach może dojść do
rozwoju cech paranoidalnych – w takich osobach rodzi się przekonane, że
inni mają złowrogie intencje. W związku z tym są podejrzliwi, nieufni,
ciągle przewidują zdradę. Trudno im związać się z kimś na stałe,
potrzebują ciągle innych kontrolować, patrzeć im na ręce. Taki brak
poszanowania odrębności innych zwykle powoduje konflikty i uniemożliwia
dobry związek. Zwykle żyją w przekonaniu, że „ja jestem dobry, reszta
świata jest zła”. Osoba, która się z nią wiąże, musi nieustannie być do
jej dyspozycji, w przeciwnym razie przeżywa go jako skrajnie obojętnego
lub zdradzającego go.
Wydaje się, w głębi takie osoby czują się bardzo
niepewnie i są zagubione. Dzięki przypisywaniu sobie dobrych, a innym
złych intencji, chronią swój wizerunek jednak za cenę przypisywania
innym wszelkich negatywnych cech i własnych agresywnych impulsów.
Skrajna nieufność niesie za sobą duże koszty – nie pozwala na
konfrontacje z innymi poglądami i dopuszczenie myśli o możliwości innej
niż jego własna oceny rzeczywistości. A więc brakuje elastyczności
myślenia i zachowania, brak jest też najczęściej wtedy poczucia humoru. W
relacjach dominuje lęk przed utratą niezależności, zranieniem,
porzuceniem. Oddanie się w ręce innych i przyjemność z tym związana to
uczucia nieznane tym osobom.
Ludzie z cechami paranoidalnymi rzadko
czerpią przyjemność z kontaktów z innymi, muszą być przecież ciągle
czujni i mieć się na baczności by wyłapać w porę oznaki zdrady. Niestety
rzadko trafiają do leczenia. Jeśli już, to raczej są przyprowadzani
przez bliskich, lub wysyłani do terapii przez swoich szefów, którym na
przykład dezorganizują pracę w zespole. Jeśli już trafiają sami, to nie z
tego powodu, że czują, że coś z nimi jest nie tak. Odwrotnie, szukają
pomocy w poradzeniu sobie z wrogimi i nieprzyjaznymi osobami z
otoczenia. Mają poczucie, że to bliskich trzeba leczyć, a nie ich
samych. Z tych samych powodów ich leczenie bywa trudne, często
niemożliwe. Zbudowanie zaufania do terapeuty, tak by pacjent mógł coś od
niego przyjąć zajmuje nawet kilka lat, a i tak zanim do tego dojdzie,
znajdzie się mnóstwo powodów by terapię przerwać. Terapeuta też prędzej
czy później będzie przez nich odbierany jako wrogi i nie zainteresowany
ich dobrem.
Innym sposobem na poradzeniem sobie z
przeżyciem świata jako wrogiego, przemocowego będzie rozwinięcie cech
psychopatycznych. Zadzieje się to przed wszystkim u dzieci, które w
dzieciństwie doświadczały przemocy i skrajnych zaniedbań. W ich wyniku
rodzi się w nich przekonanie, że nikomu poza sobą nie mogą ufać, a
relacje polegają na wzajemnym używaniu się w celu zaspokajania swoich
potrzeb. Takie osoby nie są zdolne do odczuwania głębokich uczuć,
miłości czy współczucia. Nie ma w nich granicy pomiędzy rzeczywistością a
fikcją, prawdą a kłamstwem. Kiedy dołączymy do tego jeszcze brak lęku,
nieodpowiedzialność, niezdolność do przewidywania konsekwencji swoich
działań, wtedy wyjdzie nam obraz osoby, która nie jest zdolna do
jakiejkolwiek zależności, która opiera się na własnych potrzebach i aby
je spełnić, jest w stanie bez żadnych skrupułów sprawić krzywdę innym
ludziom. Poczucie winy jest im nieznane. Są przekonane, że są uprawnione
do każdej przyjemności, której świat może im dostarczyć, a kiedy
natykają się na jakieś granice, czy przeszkody, wpadają w natychmiastową
wściekłość.
Innym rozwiązaniem, poradzeniem sobie z
lękiem przed zależnością od innych, będzie rozwinięcie cech
schizoidalnych – takie osoby wycofują się z życia, gdyż są przekonane,
że relacje czy związki nie przyniosą im i tak żadnej przyjemności.
Wybierają samotność, nie mają przyjaciół, czy bliskich kolegów. Wydają
się obojętne na pochwały, czy uznanie ze strony innych. W kontakcie są
chłodne, zdystansowane, jakby obojętne wobec własnych przeżyć, potrzeb,
ale też wobec tego co czują inni. Emocje są dla nich zagrażające,
dlatego pozbawiają je znaczenia i usuwają ze swojego wnętrza. Wydają się
żyć w nieświadomym przekonaniu, że skoro najbliżsi w dzieciństwie nie
zaspokoili ich potrzeb, to od nikogo więcej już takiego zaspokojenia nie
otrzymają.
Do niedawna było tak, że osoby
schizoidalne żyły trochę na marginesie społeczeństwa, wiodąc tam
samotnicze życie, dziś wydaje się, że kultura w której coraz mniej liczą
się więzi, coraz więcej czasu spędza się przed komputerem, sprzyja
rozwojowi takich cech. W Internecie można zawrzeć bez wysiłku wirtualne
relacje, można przyglądać się życiu innych osób, nie rozwijając
własnego. Takie osoby nie wierzą, że kontakt z innymi może przynieść coś
przyjemnego. W ich świecie nie ma wzajemności. Inni są dla nich jak
przedmioty, jak funkcje nie połączone z osobą. Skoro nie mają kontaktu
ze swoim wnętrzem, z tym czego kiedyś pragnęli, podobnie przeżywają
innych, że ludzie także nie mają potrzeb względem nich. A jeśli nawet
czegoś zapragną, to staje się to dla nich zagrożeniem, naraża ich bowiem
na zranienie i ból. A przed tym uciekają. Mówią więc sobie, że są
samowystarczalni i po pewnym czasie zaczynają w to wierzyć. Koszt tego
oczywiście też jest bardzo duży – odczuwają pustkę, mają poczucie, że
życie przecieka im między palcami, czasem mówią, że czują się jakby byli
za szkłem. Z racji częstego wycofywania się, nie nabywają tzw.
umiejętności, czy kompetencji społecznych. W rezultacie później wśród
ludzi czują się jeszcze bardziej obco i niepewnie.
Można powiedzieć, że osoby o cechach
schizoidalnych są wypełnione lękiem przed życiem. Dla nich potrzebowanie
i zależność stanowi śmiertelne zagrożenie. Przyjęcie czegoś od innych
wiąże się z ryzykiem wzbudzenia dawno zakopanych potrzeb i pragnień oraz
przewidywaniem kolejnego zranienia. Bezpieczniej jest więc wycofać się z
rzeczywistości zewnętrznej, odrzucić świat swoich pragnień. Oczywiście,
gdzieś w środku fantazjują o przebywaniu wśród ludzi, byciu dla innych
ważnym. Jednak nie przyznają się do tego, wstydzą się tego przed innymi.
W kontakcie z nimi trzeba być bardzo
uważnym, gdyż nasze zainteresowanie odbiorą prawdopodobnie nie jako coś
opiekuńczego, ale jako atak, chęć kontroli, wejścia na siłę w ich świat i
zburzenia go. Ich zaufanie wobec ludzi i świata buduje się bardzo
powoli, w relacji terapeutycznej trwa kilka lat zanim przekonają się, że
nie muszą tak bardzo obawiać się krzywdy i odrzucenia ze strony innych,
a bycie z drugą osobą, oparte na wzajemności, może być źródłem
przyjemnych uczuć.
W naszej kulturze niezależność wydaje
się być przeceniana. Choć może dawać uspokojenie, bo daje poczucie
większej kontroli, to gdyby spojrzeć na tę kwestię głębiej, to można
zobaczyć, że przekonanie o tym, że można być samowystarczalnym, jest
iluzją. Wszyscy bardzo mocno zależymy od innych. Młodzi ludzie chcą
uważać, że nie potrzebują do niczego swoich rodziców i są od nich
niezależni. Co to jednak za samowystarczalność, kiedy mieszkają w ich
domach i żywią się jedzeniem przez nich zakupionym. W dorosłym życiu
jest podobnie. Kiedy człowiek ma dobry kontakt ze swoim wnętrzem, nie
zaprzecza wówczas swoim pragnieniom związanym z potrzebą opieki,
zależności. Dobrze jest, jeśli pragnienia autonomii są zbalansowane z
potrzebami uzyskiwania ciepła i bezpieczeństwa w kontakcie z bliskimi.
Kiedy niemowlę przychodzi na świat, jest całkowicie zależne od swoich
opiekunów, bez nich by nie przeżyło. Troska i opieka której doznaje,
zamienia się później w umiejętności samouspokajania się i troszczenia
się o innych. Powstaje wiara w podstawową dobroć swoją i innych ludzi.
Kiedy coś na tym etapie zawiedzie, nieufność i lęk przed bliskością
zaczyna dominować i utrudniać rozwój człowieka. Ważny w tym względzie
jest także etap późniejszy, wychowywanie i socjalizacja. Tu duży wpływ
ma kultura w jakiej człowiek wyrasta. W naszej przyjęło się, że
dziewczynki mogą okazywać uczucia związane z potrzebą bliskości, chłopcy
już jednak uczeni są niemal od początku, że takie pragnienia powinni
ukrywać, tak by byli samowystarczalni, sami radzili sobie z problemami.
Owocuje to tym, że w późniejszym wieku częściej sięgają po alkohol, by
poradzić sobie z targającymi ich problemami, wyciszyć je.
Mężczyźni często zaprzeczają potrzebom
zależności rozbudowując na przykład swoja masę mięśniową, próbując w ten
sposób stać się silniejszym. Albo rywalizują na gruncie zawodowym. Nie
ma w tym nic niepokojącego jeśli służy to zdrowiu i przyjemności.
Niepokoi natomiast kiedy przeradza się w uzależnienie. Osoby przekonane,
że tylko wtedy będą lubiane i akceptowane kiedy „napakują swoje ciała”
albo wciąż i wciąż będą awansować i zdobywać sukcesy, mogą popaść w
potężny kryzys kiedy zdarzy się, że stracą pracę, odejdzie od nich
bliska osoba, nagle stracą pieniądze, czy dopadnie ich choroba. Całe ich
poczucie własnej wartości budowane na podziwie ze strony innych osób,
legnie w gruzach. Próbujmy więc wyważyć co jest dla nas ważne,
zastanówmy się na czym opiera się nasze poczucie własnej wartości,
zbudujmy lepsze porozumienie z naszym wnętrzem, pragnieniami. Nie bójmy
się bliskości…
Ewa Kwaśny jest pedagogiem,
certyfikowanym psychoterapeutą Sekcji Naukowej Psychoterapii Polskiego
Towarzystwa Psychiatrycznego. Pracuje w Oddziale Leczenia Zaburzeń
Osobowości i Nerwic oraz w gabinecie prywatnym. Członek nadzwyczajny
Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej. Psychoterapeuta w
Ośrodku Leczenia Zaburzeń Osobowości „Peron 7F”.