
Maria Augustyniak
PSYCHOTERAPIA A ZABURZENIA OSOBOWOŚCI
Dlaczego terapia to nie głaskanie po głowie…? Często pacjenci mówią, że
jakiś czas po rozpoczęciu terapii czują się gorzej, mają stany
depresyjne, jest im ewidentnie źle, a nigdzie nie widać najmniejszych
sygnałów, że jest jakiś postęp…
Jeśli pacjenci jakiś czas po rozpoczęciu
terapii mogą czuć się gorzej, to paradoksalnie może to oznaczać postęp.
Psychoterapia to proces, który ma swoją dynamikę. Jest to proces bardzo
indywidualny, dopasowany do danej osoby. Tak jak nie ma dwóch takich
samych osób, tak też każda terapia ma swój indywidualny przebieg. Jednak
pomimo różnic, przebieg psychoterapii ma też pewne prawidłowości i
przeważnie jest tak, że zanim pacjenci zyskają znacznie lepsze
samopoczucie, muszą najpierw móc poczuć się gorzej.
Czasami już na początku kontaktu z
terapeutą, w trakcie konsultacji, osoby, które zgłaszają się do terapii,
mówią, jak bardzo źle się czują. Często przychodzą już w stanie
depresyjnym, bliskim zupełnego rozbicia. Zdarza się też, że pacjenci
rozpoczynają terapię, znajdując się na progu kryzysu. Zatem kryzys
wydaje się w ich życiu nieunikniony, a rozpoczęcie terapii po prostu go
nie powstrzymuje. Bywa jednak i tak, że do gabinetu terapeuty przychodzą
osoby, które mają objawy, ale w codziennym życiu sprawnie funkcjonują:
pracują, zarabiają, prowadzą życie rodzinne. Mają bowiem rozmaite
sposoby, aby nie przeżywać trudnych uczuć. Te osoby, podejmując terapię
często liczą na to, że szybko pozbędą się dolegliwości, objawów i
poczują się lepiej. Już po kilku spotkaniach tacy pacjenci wydają się
być rozczarowani, że nic się nie zmienia i że wciąż źle się czują. Ich
samopoczucie nie tylko nie poprawia się, ale pogarsza. Jak to wyjaśnić?
Czy terapia szkodzi?
W życiu codziennym, kiedy doświadczamy
różnych trudności i nieprzyjemnych stanów, mamy różne sprawdzone
sposoby, by je łagodzić. Dla przykładu św. Tomasz z Akwinu zalecał w
takich sytuacjach rozmowę z przyjacielem i ciepłą kąpiel. Robimy wtedy
różne rzeczy: idziemy do kina, lub na masaż, pijemy alkohol, śpimy…
Również jeśli chodzi o najtrudniejsze, najbardziej traumatyczne
doświadczenia, jeśli nie jesteśmy wystarczająco silni i brak nam
odpowiedniego wsparcia, uruchamiamy różne „strategie”, aby przetrwać
trudny moment i zminimalizować ból. Pacjenci opowiadają… „codziennie
jedno czy dwa piwka, żeby się trochę rozluźnić”, „kupuję leki
uspokajające na własną rękę przez internet”, często są to również inne
środki odurzające, „zawsze uciekam, zmieniam pracę, miasto, znajomych”,
„mam takie cięcia w życiu, ciągle chcę zacząć od nowa i zostawić trudne
sprawy za sobą, gdzie indziej”, „zadaję sobie ból fizyczny, bo nad nim
mam kontrolę”. Również sama psychika ma duże możliwości obrony przed
tym, co zbyt trudne. Tworzenie różnych iluzji może działać lepiej niż
alkohol, a dokonywanie wewnętrznych ucieczek pozwala nie pamiętać i
zostawić trudne przeżycia dalej niż w czasie realnych przeprowadzek.
Jeden z moich pacjentów chciał mieszkać w apartamentowcu na 11 piętrze i
widzieć wszystko z góry. Rzeczywiście sprawiał takie wrażenie, że
sprawy przyziemne go nie dotyczą, są znacznie „poniżej”, a on jakby nie
miał z nimi kontaktu (patrzył na nie „z wysoka”).
Pacjenci z zaburzeniami osobowości
wydają się zatem wieść podwójne życie. Wobec innych nauczyli się być
towarzyscy, żartobliwi, twardzi, świetnie sobie radzący, a ta bardziej
prawdziwa, wrażliwa i… wstydliwa część ich osobowości zostaje głęboko
ukryta. Do terapii zgłaszają się zaś zazwyczaj wtedy, kiedy
dotychczasowe sposoby jej zagłuszania przestają być skuteczne, albo same
stają się uciążliwe. W terapii chodzi więc między innymi o to, by było
możliwe wspólne zajęcie się tymi trudnymi przeżyciami, przed którymi
pacjent nie jest w stanie dłużej uciekać, a które tylko wydawały się
skutecznie „pozabezpieczane”. Bo w rzeczywistości są to rany, które bez
żadnego opatrzenia zaklejone zostały plastrami – plaster za plastrem.
Żeby móc zająć się takim chorym,
zranionym miejscem, które samo w sobie jest bolesne, potrzebne jest
oderwanie plastrów – usunięcia warstw ochronnych, zdjęcie maski.
Jednakże dla wielu pacjentów takie „oplastrowanie” i „zamaskowanie”,
pozwalające unikać własnych trudności stało się sposobem życia, czymś
najbardziej własnym, z czego nie chcą zrezygnować. Dlatego właśnie jeśli
w trakcie terapii takie osoby dopuszczają do siebie przykre uczucia,
ich gorsze samopoczucie oznacza postęp. Pacjent zyskał bowiem na tyle
zaufania, że jest w stanie się odsłonić i zmierzyć z tym, co bolesne.
Pierwszy okres terapii to również czas
testowania terapeuty pod kątem tego, na ile jest wrażliwy na to, co
pacjent w sobie ukrywa. Czy terapeuta nie da się nabrać na te maski i
plastry, czy nie boi się tego, co przykre. Jeśli po jakimś czasie
terapii pojawia się więc gorsze samopoczucie, a nawet stany depresyjne,
może to oznaczać, że ten „test” wypadł pozytywnie. Przeżycia, które
dotychczas były przez pacjenta skutecznie „zamrażane”, zaczynają się
powoli „topić”. Nierzadko pacjenci miesiącami wtedy płaczą czy skarżą
się. Oznacza to, że spotkali wreszcie kogoś, do kogo można się zwrócić
ze swoim smutkiem, żalem i przy kim można być w bardziej autentyczny
sposób sobą. Oczywiście, kiedy pacjenci jakiś czas po rozpoczęciu
terapii rezygnują ze swoich sposobów zniekształcania rzeczywistości,
stają się bardziej bezbronni. Jest to bez wątpienia trudny moment, bo
nie pojawiły się jeszcze nowe, mniej destrukcyjne, sposoby radzenia
sobie z trudnościami.
Dlatego właśnie można zaryzykować
stwierdzenie, że pogorszenie samopoczucia pacjenta może być pierwszym
(jeszcze niedostrzegalnym) postępem w terapii. I z pewnością jest jego
koniecznym warunkiem. W kontekście psychoterapii mówi się o tzw.
regresji, czyli o emocjonalnym powrocie do tego momentu w życiu
pacjenta, w którym jego rozwój został zatrzymany. Rozpoznanie tego
momentu i przeżycie go jest jednym z warunków efektywnego leczenia.
Badania prowadzone nad przebiegiem terapii ujmują proces terapeutyczny w
kształt litery „V”. Najpierw „\” czyli pogorszenie się, potem „/” –
poprawa. Psychoterapia zaburzeń osobowości jest procesem długotrwałym i
potrzeba dużo czasu by pacjent wyraźnie i prawdziwie czuł się lepiej. W
jej trakcie pojawia się wiele takich „V” – momentów zaburzania i
odzyskiwania równowagi. Przypomina to rozwój dokonujący się poprzez
kolejne kryzysy. Zakłócenia równowagi (często naprawdę bolesne) są
równie ważnym elementem terapii jak momenty jej odzyskiwania.
Kiedy pacjenci podejmują trud terapii i
po jakimś czasie czują się gorzej, a nie lepiej, przeżywają duży zawód,
który może być powodem przerwania terapii. Pacjentom wydaje się wówczas,
że jest to jedyny sposób, by się ochronić. Często też obwiniają
terapeutę za swój zły stan. Jest to jednak najgorszy moment na
przerwanie terapii, bo pacjent odchodzi „pokiereszowany”, w kryzysie,
bardziej bezbronny, zanim możliwe stało utworzenie i pozyskanie jakiejś
nowej możliwości radzenia sobie z trudnościami.
„Dlaczego terapia to nie głaskanie po
głowie?” – pytanie to kryje się często w tym, co mówią pacjenci,
domagając się bardziej „konkretnej” pomocy. Są różne metody leczenia,
różne podejścia psychoterapeutyczne, w których takiego elementu
wspierania pacjentów może być więcej lub mniej. Psychoterapia
psychoanalityczna, którą prowadzę, jest początkowo trudna dla pacjentów,
bo nie udziela wsparcia w formie konkretnych porad, wskazówek, czy
rozwiązań. Pacjenci często na to narzekają, bo chcieliby wiedzieć co
należy konkretnie zrobić: co mówić, a czego nie mówić, co myśleć, a
jakich myśli unikać, tak by czuć się lepiej. Czy wejść w związek z tą
konkretną osobą, jaką pracę wybrać, itd. Psychoterapia psychoanalityczna
jest z założenia długoterminowa i nastawiona na to, by pacjent mógł sam
nauczyć się rozeznawania i dokonywania własnych wyborów, w zgodzie ze
sobą. Staramy się nie kierować pacjentami i to często ich rozczarowuje.
Zastanawiając się ile jest w terapii
„głaskania po głowie”, przychodzi mi na myśl, że w terapii zaburzeń
osobowości chodzi o coś zupełnie innego – o to, by pacjenci w ogóle
mieli „głowę na karku”. Pacjenci z zaburzeniami osobowości często czują,
że ich nie ma, że są „dryfującym czymś”, czują pustkę, mętlik, albo
chaos, lub w ogóle nie wiedzą, co czują. Często przeżywają też różne,
skrajne uczucia o potężnej sile, „tracą głowę” i nie potrafią się w nich
odnaleźć. W trakcie terapii takie osoby zyskują bardzo podstawowe
poczucie siebie, własnej przestrzeni do odczuwania i myślenia. Terapia
jest procesem odbudowywania świata psychicznego pacjenta, świata uczuć,
przeżyć, myśli.
Maria Augustyniak jest
psychologiem, psychoterapeutą. Pracuje w gabinecie prywatnym
(www.psychoterapia-krakow.com.pl) oraz na Uniwersytecie Ekonomicznym,
gdzie jest koordynatorem projektu „Międzyuczelniane Centrum Wsparcia
Psychologicznego”. Kandydat Polskiego Towarzystwa Psychoterapii
Psychoanalitycznej. Psychoterapeuta w Ośrodku Leczenia Zaburzeń
Osobowości „Peron 7F”.